Nie znam dzieł Gustawa Gwozdeckiego. I nie muszą mi się wcale podobać. Biografia zdaje się być pociągająca. Bo jestem rewolucjonistą w sprawie trzymania się jednego stylu. Człowiek nie powinien sam zatrzaskiwać się w szafie. Za wiele lat chciałabym, aby można było tak o mnie powiedzieć.
Sztukę bowiem robić będę, bez względu na okoliczności, mainstreamy, gusta otoczenia, fanaberie śmietanki.
Do tej pory nikomu nie przeszkadzał zupełnie fakt, że omijam salony. Sytuacja jednak zmieniła się od momentu pewnego awansu.
Dziś wiem, że będzie trudniej, oby nie coraz.
Do tej pory zupełnie nikomu nie przeszkadzał żaden fakt z mojego życia, a ja spokojnie mogłam sobie być niekonsekwentna. Mam jednak nadzieję, że sprawy się uspokoją, ale do tego czasu muszę trochę stępić język. Choć nie jestem mitomanką.
"Antynormy wprowadzane są do grupy społecznej najczęściej przez jednostki działające w klikach."
Fragm.
Wystawa monograficzna w Galerii Zachęta
Niejednoznaczny Gwozdecki
Bogusław Deptuła
Był artystą niespokojnym, nie osiągnął jednorodności stylistycznej ani nie ugruntował sobie jednoznacznego miejsca w dziejach polskiej sztuki XX wieku.
Poszukując nieustannie, zasłużył na kłopotliwą etykietkę "interesującego". Wystawę Gustawa Gwozdeckiego (1880-1935) można zobaczyć teraz w Warszawie, a na jesieni w Krakowie.
Żył na przełomie wielkich epok: modernizmu i nowoczesności. Ten czas przemian dał mu szerokie pole do poszukiwań i nie zmuszał do opowiedzenia się za jedną wybraną stylistyką. W tym niedomknięciu tkwi zarazem siła i słabość jego sztuki. Kolejną przeszkodą, charakterystyczną dla wielu polskich artystów XX stulecia, jest rozproszenie artystycznej spuścizny Gustawa Gwozdeckiego. Znaczącą komplikacją okazała się również wielotorowość jego zainteresowań. Był autorem kilku świetnych rzeźb, ale być może największe jego osiągnięcia to rysunkowe cykle mocno stylizowanych aktów i portretów z lat 1912-1929.
Bywał przez ówczesną krytykę postrzegany jako samouk, co jest daleko posuniętą przesadą. Oglądając jego płótna dość łatwo wskazać na kolejnych mistrzów i nauczycieli, a i trudno doszukać się tam warsztatowej nieporadności, choć faktem jest, że dyplomu nie zdobył. Uczył się w Warszawie, Monachium, Krakowie, najdłużej i najowocniej dopełniał wiedzę i umiejętności w Paryżu, w kręgu międzynarodowej bohemy, ale i wśród największych mistrzów sztuki francuskiej, u Antoine'a Bourdelle'a i Henri Matisse'a. Choć dość łatwo rozpoznawalna, indywidualna maniera Gwozdeckiego ulega znacznym i konsekwentnym przemianom.
(...)
W 1904 roku Antoni Potocki, wydający w Paryżu ekskluzywne pismo "Sztuka", ogłasza konkurs na "kompozycję rysunkową o tematyce chopinowskiej". Gwozdecki zgłasza na konkurs rysunkową kompozycję "Ballada F-dur". Wygrywa, choć pierwszego miejsca nie przyznano. Jego pracownię odwiedza Potocki i zdaje bardzo ciekawą relację z tej wizyty: "On rzeczywiście kocha się w barwach, wielbi kadm, szaleje za kobaltem, tarza się w karminach. Gdyby mógł, obrazy malowałby po prostu promieniami czystych barw tęczy, choć nęci go i sam szlachetny materiał farby (tej właśnie najdroższej!)".
Można by powiedzieć, że to prawie opis fowistycznego obrazu. W istocie Gwozdeckiemu do fowizmu było blisko, obrazy fowistów musiał oglądać, bywał w pracowni Matisse'a. Trudno rozstrzygać, czy to zmaganie z kolorem wisiało w powietrzu, ale na pewno doszło do przecięcia się dróg artystycznych poszukiwań Polaka z dziełami wielu innych europejskich artystów. Oglądając przed kilku laty wielką wystawę europejskich fowizmów, na której pokazano min. obrazy malarzy z kręgu "Die Brücke", ze zdziwieniem i smutkiem nie zobaczyłem na niej ani jednego obrazu Gwozdeckiego, a pasowałby tam wprost znakomicie.
(..)
Pomieszanie w ocenach pozostanie pewnie już na zawsze. Wszyscy piszący mają z niejednoznacznym Gwozdeckim kłopoty, przy mnogości pochwał zawsze jakieś zastrzeżenia. Jak choćby w tekście Elżbiety Grabskiej z katalogu wystawy "Wahania interpretatora", gdzie czytamy: "Nie mnie jednej przychodzi, może z pewnym żalem, konstatować, że w późnych obrazach i rysunkach Gwozdeckiego główny temat jego prac, głowa i ciało kobiece, które dukt jego rysunku z precyzją modelował, stawały się mu pułapką, wzorem maniery, zachętą do eleganckiej powtórki".
(...)
Może na przeszkodzie stanęły choroby, bo był Gwozdecki bardzo schorowany i całe lata tracił na kosztowne kuracje. Może płacił za swoją podwójność, najpierw polsko-francuską, a potem francusko-amerykańską. A był przy tym również społecznikiem próbującym tworzyć miejsca dla spotkań polskich artystów, najpierw we Francji, a potem w Ameryce. Do tego jeszcze nieustająca konieczność walki o przetrwanie, która być może zmuszała do wygładzania policzków portretowanych. Bo ładność to jeszcze jeden wielki problem tej sztuki. Zdaje się, że Gwozdecki chwilami widział doskonale, jak piękno wygląda i gdzie je odnajdywać, jednak wielokrotnie zwodziła go ładność i brała w swoje syrenie władanie.
"Gustaw Gwozdecki 1880-1935. Wystawa monograficzna." Muzeum Narodowe w Poznaniu
luty - kwiecień 2003; Zachęta - Państwowa Galeria Sztuki w Warszawie 7 lipca - 18 sierpnia 2003;
Muzeum Narodowe w Krakowie 26 sierpnia - 15 października 2003.
Scenariusz i koncepcja wystawy: Maria Gołąb i Anna Lipa.