Spędziłam niedzielę na tzw. Swapping party, a ostatni tydzień na praniu i prasowaniu i analizie.
To było coś okropnego. Było tłoczno, ciemno, głośno od gęb, żadnej muzyki, zero fun. Moc idiotycznych gadżetów, choć panie miłe. Żadne to party do czorta, do diabła, do diaska, do jasnej ciasnej, psiakość, do licha, furda, pal sześć!
Chciałam oddać całą walizkę dobrych ubrań! Oddałam tiszert z kaczką, sweter (piękny nabyty za 1zł, źle wyprany, sprzedany skurczony za 1zł) i skórzaną torbę za bezcen. Dingo niepocieszony. I ja.
Nie chce jechać z tą walizką do Warszawy cholera......