rumiana . wielokrotnie zwodziła ją ładność i brała w swoje syrenie władanie . a zakręt , który jest w niej , nigdy nie będzie prostą . tak wygląda utożsamiony internet . jest łazarzem . poniekąd ci o tym opowie . sztuka jest sztuką . a wszystko inne , jest wszystkim innym . puzzlement . mistrustful . if you let your mind take form , it becomes localized . when you feel that happen , return and come back to a formless state .


9 października 2010

Dawno nie było nic od serca, a serce jest.

Wieczorem.

A tymczasem większy  fragm. wpisu z bloga Jasia Kapeli o mężu Jadwigi Staniszkis:

(...)
zgłosił się do mnie mężczyzna przedstawiający się jak mąż Jadwigi Staniszkis, z którą się rozwodzi. Że jest mężem Jadwigi Staniszkis, sprawdziłem już wcześniej, gdy już wcześniej się tak przedstawiał, a ja, jak to ja, wszystkie rewelacje sprawdzam w google, żeby mieć potem na ich temat zdanie. Maż Jadwigi Staniszkis jest rzeczywiście mężem Jadwigi Staniszkis, choć aktualnie się rozwodzą - takie jest moje zdanie na ten temat, na podstawie faktów, które udało mi się zgromadzić, za pomocą google oraz innych narzędzi też. Jest jej mężem, choć wcale nie wygląda. A wręcz przeciwnie, wygląda jak zaprzeczenie męża Staniszkis, jeśli byśmy wyobrażali sobie jej męża, na podstawie wyobrażeń, jakie mamy na temat jej samej. Jest radosnym gnomem, bezczelnym wagabundą, postacią z powieści łotrzykowskiej, spłodzonym w białostockiej puszczy przez żydowskich bandytów. Kiedyś ponoć przez trzy tygodnie mieszkał na Dworcu Centralnym, zupełnie bez pieniędzy, żeby lepiej poznać to miasto. Ponoć robi tak w każdym mieście, które odwiedza. O swoich podróżach i miastach napisał książkę, która wychodzi właśnie po holendersku i angielsku. Jako młody chłopak zatrudnił się na okręcie jako kapitański salon boy. Już wtedy znał kilka języków, co imponowało jego pracodawcy, ale na marynarzy miał wpływ wręcz przeciwny, więc chował się przed nimi w zakamarkach okręty i pisał wiersz o morzu. Ale to była dawno, bo teraz przychodzi do mnie do szatnio-księgarni i mówi, że szuka odważnego dziennikarza, który jest gotowy zrobić karierę i pójdzie z nim do IPN-u. Żaden ze mnie dziennikarza, odważny też specjalnie nie jestem, więc mówię, że mogę spróbować mu pomóc (mówię tak wszystkim), ale niestety nigdzie z nim nie pójdę, bo jadę dzisiaj do Białegostoku. Tak? - zaciekawił się pan mąż Staniszkis - to ja jadę z Tobą. Nie śmiałem się sprzeciwiać synowi żydowskich bandytów, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nim właśnie jest i z Białostocczyzną łączy go coś więcej niż fakt, że postanawiał tam się ze mną wybrać. Więc pojechał ze mną. Bo dlaczego miałby nie pojechać, skoro mógł? Osobiście znam parę powodów, ale dla męża Staniszkis nie są one wystarczające. Zresztą nie jestem pewien, czy jakiekolwiek powody są dla niego wystarczające. Czy cokolwiek jest. Włóczęgowska beztroska, jaką promieniuje, zdaje się być rewersem podskórnego nihilizmu. Jeśli ktoś nie waha się w ciągu trzech sekund zdecydować o wyjeździe do Białegostoku, zapewne nie waha się również podejmować wielu innych decyzji powszechnie przez społeczeństwa uznawanych za niemoralne. A poważnie - jest w panu Michale coś diabolicznego. Lecz ja diabłów się nie boję, a jedynie systemów, więc pojechaliśmy razem do Białegostoku. Na mój wieczór autorski i nie mój, bo demokratyczny, slam. Ja promowałem książkę "Janusz Hrystus", której jeszcze nie ma, więc nikt poza za mną jej tam nie czytał, a pan Michał promował siebie i wygrał slam opowiadając, że jest mężem Staniszkis, synem żydowskich bandytów, którzy uciekli z białostockiego getta i śpiewając autorski, holenderski przekład "Kiedy ranne wstają zorze". Zresztą nie oszukujmy się byłem już na dziesiątkach wieczorów, na których promowałem swoje książki, których nikt tam nie czytał, nawet jeśli były. Książki to książki, a wieczory autorskie, to wieczory autorskie. Jedno jest niczym więcej jak pretekstem dla drugiego. A potem poszliśmy się upić i okazało się to trudniejsze, niż można się było spodziewać, choć, tak naprawdę, próbowałem się upić, odkąd tylko dotarłem do stolicy kraju żubra. Najpierw okazało się, że muszę mieć dwa dowody, żeby kupić dwa piwa. Choć następnego dnia miałem dwudzieste szóste urodziny, więc nie wiem, po co mi nawet jeden. Jeszcze potem okazało się, że nawet dowód nie wystarczy, żebym mógł kupić sobie piwo, a złośliwi barmani nie chcą sprzedać mi nawet wody. A przecież mogliby, skoro ich argumentem było, że nie mogę pić piwa, bo jestem zbyt pijany. Ale dlaczego nie mogę pić wody, już nie chcieli powiedzieć. Oczywiście nie byłem dość pijany, skoro to wszystko pamiętam. Więc mam podejrzenia, że kryły się za tym, jakieś głębsze powody. Na przykład nowa polityka antyalkoholowa w stosunku do polskich poetów. Na pewno, w jakiejś komisji sejmowej ktoś doszedł do wniosku, że poeci piją za dużo piwa, co nie jest dobre dla Polski. Jeśli moja interpretacja wydaje się państwu cokolwiek wydumana, śpieszę donieść, że to samo zdarzyło się innemu poecie, dzień później, już w Warszawie. Nie piszcie wierszy, bo nie będą wam sprzedawali piwa. (...)

Make the world to believe in you and to pay heavily for this privilege. Gilbert & George

Szukaj na tym blogu