Zrozumiem za chwilę, że o moim życiu decydował do tej pory przypadek, a jeśli nie on, to decydowały kompleksy.
Takie zrywki, albo się poddaję, bo generalnie mam farta jak czarta i lecę gonię to, co mnie spotyka. Angażuję na wariata, migoczę i ufam.
Albo zrywka nie, teraz ja decyduję. Antysystemowa. Teraz ja, ja, ja ja. Będzie jak chcę, jak nigdy nie miałam, żeby mi było lepiej, żebym się lepiej poczuła, zrobię sobie dobrze. Bez względu na okoliczności. Ja. Zabłysnę, zamigoczę w miejscu i czasie odpowiednim, wybiorę ludzi, którzy zobaczą. I oczywiście to nie przypadek, że wybieram ludzi, na opinii których mi zależy, którzy mogą mnie dźwignąć. Poklepać. I klepią. Ale to jasne, że klepanie, bo i potrzeba. Ale czuć to klepanie wówczas!
Działanie z kumulujących się kompleksów widać. Taka złota myśl na listopadowy dzień.
Rozglądam się i widzę, że nie jestem jedyna!